W uroczystość Imienia Jezus według kalendarza wschodniego, a obecnie 19 stycznia 1866 r., w Wardomiczach, powiecie borysowskim, Ziemi Mińskiej, przyszła na świat upragniona córka państwa Witkowskich - była z kolei czwartym dzieckiem. Rodzice przyjęli z radością dziewczynkę, mając już trzech starszych synków. Na chrzcie świętym otrzymała imiona: Maria, Aniela, o czym po latach tak pisze: "W Imię Jezus zaczynam nowy rok życia, oby Jezus na zawsze był moim wszystkim".
Opatrzność Boża z wielką troską i staraniem przygotowała odpowiednie środowisko dziecięciu, hojnie wyposażonemu w dary natury i w skarby łaski.
Rodzice cieszyli się dużym szacunkiem u bliskich i znajomych, a nawet wśród ludu wiejskiego.
W domu panowała atmosfera ciepła rodzinnego, wzajemnej miłości, prawdziwej i głębokiej religijności, umiłowania tradycji narodowych oraz gościnności. W czasie powstania styczniowego częstymi gośćmi byli powstańcy, których pan Witkowski otaczał szczególną opieką.
Wzniosłe sprawy w tym domu były rzeczą zwykłą i stale praktykowaną. Wpływ na lud wiejski duży. Jako dowód może służyć fakt, że po bardzo wielu latach, w czasie rewolucji październikowej 1917 r. wśród ludu wspominano śp. Jadwigę Witkowską jako najlepszą panią i pozostałej rodzinie okazywano życzliwość i pomoc.
Rodzina Witkowskich spokrewniona z rodziną Wańkowiczów, Jeśmanów i Zawiszów przez panią Jadwigę, matkę Maryli, z dziada, pradziada zamieszkiwała na Białorusi.
Pani Jadwiga z domu Kazimirska (1828-1895), urodzona w powiecie borysowskim, była córką doktora filozofii Uniwersytetu Wileńskiego, Stanisława Kazi- mirskiego, obywatela ziemskiego. Wychowanie otrzymała bardzo staranne. Cechowała ją wielka prawość charakteru, obowiązkowość i gościnność. W wychowaniu swoich dzieci główny nacisk kładła na wyrobienie w nich prawości i szlachetności. Za każde kłamstwo karała, nie pozwalała im również przeceniać spełnianych dobrych czynów. Mówiła im często, że "wielkie rzeczy należy brać za małe, a małe za nic".
W swoim życiu osobistym praktykowała ubóstwo, a wobec bliźnich miłosierdzie. Wszyscy, którzy ją znali bliżej, zwłaszcza lud wiejski, otaczali ją czcią i szacunkiem, mówiąc, że to święta kobieta.
Ojciec, Franciszek Witkowski (1826-1899), pochodził również z rodziny szlacheckiej, ale uboższej. Urodził się w okolicy Radoszkowic, koło Kamieńca, w Ziemi Mińskiej. Odznaczał się dużymi zdolnościami i zapobiegliwością gospodarczą. Uczciwy i nadzwyczaj pracowity, o własnych siłach zdobył wiedzę i stanowisko. Znany był w okolicy jako dobry gospodarz i rolnik, zdolny administrator i organizator. Umiał rodzinie swojej zapewnić dostatek i ustrzec ją przed zbytkiem i marnotrawstwem.
Po rodzicach odziedziczyła Marynia prawość umysłu i serca, wrażliwość na rzeczy wielkie i wszelkie piękno oraz obowiązkowość, pracowitość i zmysł organizacyjny. Umiała, podobnie, jak jej matka, zjednywać sobie wszystkich.
Żywa, wesoła, dowcipna była radością domu, kochana bardzo przez starszych braci, i młodszą siostrę Oktawię, dzieliła z nimi zabawy, gry i troski dziecięce. Pełna wdzięku, zjednywała sobie serca wszystkich. Pod troskliwym okiem matki i opiekuńczą ręką ojca rosła Marynia na ładną i zdolną panienkę.
Zdjęcie z lat szkolnych przedstawia nam Marylkę z długim, jasnym warkoczem, związanym szeroką wstążką, w szkolnym mundurku z pensji pani Henryki Czarnockiej, o dużych myślących oczach, zapatrzonych w dal.
Powiernikiem jej dziecięcych trosk i dziewczęcych kłopotów była kuzynka, Aurelia Jeśmanówna, po śmierci jej rodziców, wychowywana w domu państwa Witkowskich. Aurelia była o kilka lat starsza od Maryli, a obdarzona niepospolitymi przymiotami umysłu i serca, poważna i rozumna, wielki wpływ wywierała na duszyczkę Maryni, swojej młodszej towarzyszki zabaw i serdecznej przyjaciółki, która ją kochała jak starszą siostrę.
W okresie dzieciństwa Maryli rodzice przenieśli się z Wardomicz do Starego Sioła, bliżej jednak daty określić nie można.
Nadszedł dla Maryni dzień Pierwszej Komunii świętej. Serduszko dziecka, nauczone kochać Jezusa, z upragnieniem wyczekiwało tej chwili.
Do pierwszej spowiedzi i Komunii świętej przygotowywała ją i jej młodszą siostrzyczkę, stryjeczna siostra pani Jadwigi, Zofia Kazimirska.
Pierwszą spowiedź odbyła Marynia u ks. Kazimierza Walentynowicza, wikariusza przy kościele Wszystkich Świętych w Wilnie. Wtedy już zaznaczyła się jej wielka delikatność sumienia. Po spowiedzi zrodził się w jej duszy niepokój i musiała ją poprawić, wyznając, że nie starała się o postęp w dobrem. Widocznie Marynia już wtedy rozumiała, że nie tylko należy unikać zła, ale trzeba czynić dobro.
Z wielką radością przyszedł Pan Jezus do serca Maryni w kościele Wszystkich Świętych i objął je w swoje posiadanie, budząc w jej duszy gorące pragnienie oddania się Jemu, choć jeszcze wtedy nie zdawała sobie z tego sprawy. Nie rozumiała, co znaczy żyć w zażyłej przyjaźni z Boskim Przyjacielem, ale serce jej wyczuwało tę wielką tajemnicę.
Pod czujnym okiem matki, otoczona jej macierzyńskim sercem, kształtowała się dusza i serce przyszłej wybranki Bożej. Rodzice małej Maryni starali się o dobre wychowanie i wykształcenie swoich dzieci. Chłopców: Stanisława i Jakuba wysłali na naukę do miasta. Marynię i Okcię zatrzymali przy sobie, aby pod kierunkiem dobranych nauczycieli uczyły się w domu. Marynia pilna i staranna osiągała dobre wyniki i zdradzała większe zdolności. Rodzice, chcąc umożliwić córce dalsze rozwijanie umysłu i zdobywanie wiedzy, zdecydowali się na oddanie jej na pensję do Warszawy. Po rozpatrzeniu bliższym sprawy, wybrali pensję Pani Henryki Czarnockiej, przy ul. Brackiej 18. Jak sądzić należy, roztropni rodzice oddali dziecko w dobre i katolickie ręce. Wyjazd był zdecydowany, młode dziewczę z bólem myślało o chwili opuszczenia domu rodzinnego, z którym było związane niemal każdą tkanką swojego serca. Pełne uczucia, przeżyło ten moment głęboko. Chwila rozłąki była ciężka. Piętnastoletnia Marylka zrozumiała, że zostanie sama, z dala od rodziny. Przy pożegnaniu z ojcem tak się rozpłakała, że ojciec, choć nieskłonny do płaczu, nie mógł się od łez powstrzymać.
Któż by przypuścił, że ta czuła, wrażliwa i rozpieszczona dziewczynka będzie musiała wkrótce, bo za kilka lat, stać się tak mężną i ofiarną w służbie Bożej. Boski Mistrz już w tym momencie chciał to czułe serce oderwać od ziemskiej miłości, choć dobrej i świętej.
Na pensji w Warszawie przebywała Marynia tylko dwa lata. Nauka, regulamin zakładu wychowawczego oraz wielka tęsknota za ciepłem domu rodzinnego, najbliższymi i Litwą szybko wyczerpały delikatny organizm dziecka i spowodowały chorobę. Wtedy to nastąpił pierwszy krwotok, będący zapowiedzią przyszłej gruźlicy płuc i przedwczesnej śmierci. Rodzice byli zmuszeni zabrać córkę do domu, gdzie prywatnie kończyła naukę z zakresu szkoły średniej.
Marynia, powróciwszy do domu, pod opieką troskliwej i kochającej matki szybko odzyskała zdrowie i rumieniec ozdobił jej śniadą twarzyczkę. Z dziecięcą swobodą i przyjemnością zaczęła oddawać się zabawom i tańcom przy boku starszych braci: Stanisława, studenta medycyny i Jakuba, ucznia szkoły oficerskiej, oraz w towarzystwie grona młodzieży, chętnie odwiedzającej gościnny dom państwa Witkowskich w Starym Siole, który rozbrzmiewał do późnego wieczora śpiewem i radością młodych serc. Często jednak mimo zapału, z jakim się oddawała tym rozrywkom i wdzięku swojej urody, który pociągał do niej wszystkich, doznawała nudy i niesmaku. Zniechęcona usuwała się od zabawy.
Już wtedy kołatała do jej serca łaska i w jej świetle zaczęła pojmować znikomość rzeczy ziemskich. Często w chwilach samotnych rozważań i modlitwy zastanawiała się nad celem swego życia, a tęsknota za prawdziwym szczęściem, którego jeszcze nie umiała bliżej określić, rosła w duszy.
W kilka lat później, w 1891 r. tak napisze w liście do swego kochanego brata Jakuba, wyrażając to głębokie zrozumienie prawdziwego szczęścia i marności rzeczy ziemskich: "Do tej pory Twoje życie takie próżne, czcze, tyle lat zmarnowanych na niczym, a Ty przeznaczony do nieba, jak można znaleźć w tych chwilowych głupstwach i zabawach prawdziwe szczęście, to jest takie marne, że szkoda czasu pomyśleć nawet o tym".
W tym swoim przeżyciu była osamotniona i nie zawsze zrozumiana, wyżej wspomniany brat nie pozwalał jej rozmawiać ze sobą o tych Bożych tęsknotach, co mu później delikatnie przypomni w liście: Pamiętasz, jak Ty mi nie pozwalałeś nic sobie mówić o tym, co mnie najwięcej zajmuje".
Zapewne rozmawiała o tym z Aurelią, swoją kuzynką, z którą łączyły ją wspólne ideały, a może z matką, o tym jednak nie ma nigdzie wzmianki.
Pewnym jest, że z całym zapałem i entuzjazmem młodzieńczej duszy zwróciła się do Boga, znajdując ukojenie w głębokiej pobożności. Łaska Boża działała silnie, Maryla zaczęła jej odpowiadać swoją wiernością, zatapiając się w modlitwie i uczęszczając, kiedy tylko miała okazję do Komunii św., by w Jezusowym Sercu składać swoje troski. Może już wtedy powtarzała ulubiony wiersz, skierowując do Pana Jezusa to miłosne pytanie: "Ach powiedz mi, dlaczego świat mój tam, gdzie Ty".
Na pozór zmienny i niestały jej charakter, kierowany często uczuciem, wzmacniał się i gruntował pod działaniem łaski i prawdziwej pobożności, a Pan Jezus powoli stawał się jej nieodłącznym towarzyszem i umiłowaniem serca, jeszcze nieświadomego swego szczęścia.
za: K. Trela, Za wolność Kościoła. Sługa Boża Franciszka Maria Witkowska, Warszawa 2005.
za: K. Trela, Za wolność Kościoła. Sługa Boża Franciszka Maria Witkowska, Warszawa 2005.