Zanim Pan Jezus wstąpił na krzyż, by wszystkich pociągnąć do siebie, zatrzymał się w Ogrodzie Oliwnym i przeżył krwawy pot i bolesne konanie. Ostatnie słowa na krzyżu: "Ojcze, w ręce Twoje oddaję ducha mojego", poprzedziła rozmowa z Ogrójca: "Ojcze, jeśli chcesz, oddal ode mnie ten kielich; wszakże nie moja wola, ale Twoja niech się stanie".
Nic więc dziwnego, że i tę duszę wybraną w sposób szczególny, chcąc oczyścić i upodobnić do siebie, a równocześnie uczynić kamieniem węgielnym i drogowskazem dla wielu dusz, Bóg wprowadzi do Ogrodu Oliwnego, aby w bolesnym, duchowym konaniu we wszystkim przekreśliła siebie i by mogła za Chrystusem powtórzyć: "Jako Ojciec mój niebieski chce, tak czynię . I ona wśród tej bolesnej próby powielekroć razy będzie powtarzać: "Panie oddal ode mnie ten kielich", aż w końcu zdecydowanie powie: "oto ja służebnica Pańska" i pójdzie na krzyż, jaki będzie niosło borykanie się z trudnościami przy tworzeniu nowego zgromadzenia. Świadomie podejmie to zadanie, krzyżujące wszystkie jej upodobania i pragnienia, wybierając wolę Jezusową, aby "na jej sercu odbił się obraz Ukrzyżowanego".
Od momentu podjętej decyzji Maryla Witkowska stała się Matką Franciszką od Ogrójca. Tajemnica przyjęta przy obłóczynach czy też później, czego bliżej określić nie można, jest naprawdę tajemnicą jej życia, która przygotowała ją do wielkiego zadania, jakie miała spełniać.
Pod koniec sierpnia 1889 r. zdecydowała się Maria Witkowska na rekolekcje i bezpośrednio ze Starego Sioła udała się do Zakroczymia.
Wiadomość ta napełniła radością i otuchą serca osieroconych sióstr, rozpoczęły więc jeszcze gorętsze modły i umartwienia w tej intencji, a Matka rozpoczęła dłuższe rekolekcje pod kierunkiem o. Honorata, w których musiała jeszcze wiele przecierpieć przed powzięciem ostatecznej decyzji. Jej stanowcze słowo zgody poprzedziło duchowe konanie w tych dziesięciodniowych ćwiczeniach.
Przedstawiła Ojcu z prostotą nie tylko wielkie przywiązanie do Zgromadzenia Sióstr Sercanek, które kierowało jej życiem i nauczyło ją kochać Boga, ale i swoje pragnienie życia bogomyślnego, które wzrastało w niej wraz z postępem duchowym. Wyjawiła nawet swój zamiar wstąpienia za granicą do Zgromadzenia Sióstr Sakramentek, a także swoją obawę przed tym rodzajem życia połączonego i obowiązkiem przełożeństwa.
Ojciec Honorat odpowiedział jej zapewne słowami, jak odpowiadał na podobne trudności innym siostrom: "ten pociąg do samotności i wstręt do świata jest dobry i nie tylko, że nie dowodzi braku powołania do naszego rodzaju życia, ale przeciwnie, spokojny jestem o wytrwanie w życiu ukrytym tych dusz, które kochają samotność i modlitwę, i nie mają pociągu do świata, a pozostają wśród niego z miłości ku Panu Bogu, dla ratowania dusz bliźnich - przez takie Bóg działa cuda, bo składają na ofiarę swoje upodobania najświętsze".
W pierwszych dniach tych dziesięciodniowych rekolekcji walka trwała nadal, a Maryla zalewała się łzami, pisząc listy do o. Honorata, które najlepiej odzwierciedlają wszystko, co przecierpiała i są świadectwem tej duchowej walki i ofiary, jaką Bogu złożyła z własnych pragnień i gorących umiłowań, bo musiała niejako podeptać siebie, aby mocno stanąć na wytkniętej przez Boga drodze.
W pierwszym dniu rekolekcji tak pisze:
"Najdroższy Ojcze!
Jutro w Warszawie ks. [Roman] Rembieliński odprawi Mszę św. na moją intencję. Siostra Paula mówiła, że wszystkie sercanki będą na tej Mszy, pracownicom też mówiłam, by się za mnie modliły w niedzielę, o różne rzeczy będą się modlić, a zanosi się na to, że pracownice wysłucha Pan Bóg. A Ojciec Drogi nie mógłby za mnie jutro Mszę ofiarować, żebym ja też trochę mężniejszą była, bo mi się ciągle płakać chce, albo strasznie się smucić na wspomnienie, że muszę ukochane sercanki pożegnać na zawsze, tak mi przyjemnie wśród nich było, kochałyśmy się, chciałyśmy nigdy się nie rozłączyć, jak mi ciężko zdobyć się na to [...] Mój Ojcze Najdroższy, czyby nie można to jako zrobić, żebym ja mogła być sercanką i żeby Pan Bóg był zadowolony, ja się będę zajmować pracownicami, póki Ojciec każe, będąc sercanką, żeby to Ojciec wyprosił u Pana Boga, może to jeszcze można tak", i po raz drugi tę samą prośbę powtarza: "Mój Ojcze, jeszcze raz proszę Ojca bardzo, spytać się Pana Jezusa, czyby można jedno z drugim pogodzić, przecież tak bywa tam i ówdzie".
Mijały dni modlitwy wypełnione tą serdeczną prośbą, a Jezus czekał. Wreszcie mimo udręki Maryla napisała: "Jeśli przez ten wybór spełni się wola Boża, to chociażbym umierała od tego, niech się spełnia [...]. Tak mi teraz serce pęka, żem już obca dla nich, na wspomnienie, że muszę jechać do Warszawy i to wszystko jeszcze przenieść, przeżyć, mój Ojcze, to będą dopiero chwile, na nieszczęście mam takie czułe usposobienie, że to odrywanie się od tego, co kocham, zamęcza mnie".
Matka Franciszka miłowała wolę Bożą i pragnęła ją spełniać za wszelką cenę, choć walka z opanowaniem własnego serca i uczuć nie była łatwa. Wola jej zdecydowana była iść za wezwaniem Bożym, a serce pragnęło pozostać. Ojciec Honorat wyraźnie przedstawił jej żądanie Bożego Serca i zaznaczył, że nie można połowicznie służyć Bogu w Zgromadzeniu. Wiedział, że Zgromadzenie, które miało się rozwijać według myśli Bożej, musi mieć mocny fundament, musi mieć matkę, która je własną piersią wykarmi i wypielęgnuje, widział jasno nie tylko potrzebę Zgromadzenia, ale i dobro jej duszy, więc cierpliwie czekał, zmuszając do powzięcia stanowczej i nieodwołalnej decyzji, po przemyśleniu i przemodleniu tej sprawy, pisał jej: "Wyraźnie zastrzegam - słowa zacytowane w liście Marii Witkowskiej do Założyciela - że wolałbym, abyś od razu powiedziała, że się nie czujesz na siłach do tego, aniżeli potem na nowo takie stany przechodzić, jak poprzednio i samej się męczyć i drugie dusze podrażniać tylko, aby na nowo się łamały".
Odpowiedź Maryli była jasna i stanowcza; widzi się ona zupełnie nieudolną do tej pracy, nie ufa sobie, zdając się na Boga i w Nim pokładając całą nadzieję, tak odpisuje: "Ja stanowczo mówię, że nie mam siły do tego, że będę smutne stany przechodzić, czy lżejsze, czy takie same, tego nie wiem i że prawdopodobnie będę się męczyć, bo i teraz się męczę i sercanki całą duszą kocham, to są rzeczy niewątpliwe, a że pomimo to zgadzam się na tę zmianę, to z tej racji, że wybrałam Ojca za przewodnika i chcę patrzeć na rzeczy jego okiem, bo tak mi zasady posłuszeństwa dyktują i Ojciec przypuściwszy, że chodzi o rzecz obojętną dla mnie, powiedziałby mi, że postępuję prawidłowo i przynajmniej sumienie mogę mieć spokojne i ufać, że mię Pan Bóg nie opuści, bo to dla Niego się robi. Zadziwił mnie w liście Ojca ten zwrot do moich sił i co do tego mówię z góry, że nie mam ani siły, ani roztropności i bardzo być może, że wkrótce odbierze mi Ojciec ten urząd. Ja myślę o tym tak swymi słowami: Ojciec całą ufność złożył w Bogu i dlatego powierzył mi to - ja też całą ufność złożyłam w Bogu, więc przyjęłam, a o następstwach nie myślę, bo ode mnie są niezależne w znacznej części".
Była więc Matka świadoma wielkości zadania i własnych słabości, dlatego wierzyła mocno, że skutki i powodzenie tego dzieła nie od niej będą zależne, ale od Boga, który mocen jest sam je przeprowadzić przy użyciu tak kruchego narzędzia.
Następny list do o. Honorata wyraża spokój jej duszy i pierwszą zapowiedź planowanej pracy:
"Jestem spokojna. Zdaje mi się, że to dopiero pierwszy dzień mam ten spokój od rana do wieczora. Dlatego to piszę Ojcu, żeby po tylu listach z lamentacjami, chociaż jeden napisać porządny. Teraz będę konferować z p. Walentyną o różnych rzeczach, więc kończę. Całuję nogi najdroższego Ojca i niech mi Ojciec napisze parę słów, żebym ja też miała ostatni list Ojca zadowolony z obrotu rzeczy. Cieszę się, że będę miała p. Anielę i p. Walentynę [Kobylińską] na podporę mojej słabości".
W notatkach tak wyraża tę swoją zgodę i gotowość na wszystko: "Ja pragnę należeć do Boga bez podziału, bezwarunkowo iść za Nim z wiarą i bez trwogi, chcę, by moja dusza każdej chwili kierowała lot swój ku Niemu. Gotowe serce moje, Boże, gotowe serce moje. Gotowe na wszystko i obojętne na wszystko dla miłości Twojej".
I dalej tak wyraża swoją ufność:
"Gdy nie wiem, czy to jest wola Boża względem mnie, czuję, że to nad siły, ale gdy mój Bóg tego chce, mocą moją On będzie".
W tych słowach uwidacznia się postawa jej duszy, pełnej wiary i ufności. Nie ona będzie działać i nie swoimi siłami, ale mocą Bożą, bo Jego wolę spełniać będzie. W Bogu zatapiała duszę swoją i wyznawała szczerze: "Naprawdę nic mnie pocieszyć nie może, tylko Bóg sam, żadna chwała tego świata i szacunek żadnego stworzenia. Istotnie tylko, by Boga kochać samej i dać Go innym ukochać - to moje żądanie!".
Miłość rosła w tej czystej duszy i chciała się innym udzielać, a zapał młodzieńczy na skrzydłach ufności unosił ją ku Bogu i kazał jej wołać: "Sto za jeden! myśl i zgłębiaj, umarłaś, a żywot twój ukryty jest z Chrystusem w Bogu. Nie trzeba serca ścieśniać i duszy krępować, zewnętrzna działalność może być w karby wzięta, ale duszę tylko Bogu poddać można, całą piersią oddychać wolnością dzieci Bożych".
Wiele mówią te słowa o swobodzie tej dziecięcej duszy, która nie mogła być niczym krępowana, jak tylko dłonią Bożą, pełną miłości. Dla takiej duszy Bóg nie szczędził łaski i hojnie zlewał błogosławieństwo. Maryla powiedziała Panu Jezusowi stanowcze swoje słowo i z miłością przyjęła Jego krzyżującą wolę, w niej znajdując siły. Zawstydzona i bolejąca nad swoją słabością, przepraszała dobre Jezusowe Serce, patrząc na Jego miłość, która wbiła go w ramiona krzyża, o czym tak mówi w notatkach: "To wstyd dla mnie, żem się ja tak z Bogiem targowała, ja chcę, aby życie moje było świętym szaleństwem krzyża, wszystko za wszystko, Bóg nie żałował dla mnie Siebie, ja nie chcę żałować dlań siebie. Cierpienia, upokorzenia, ubóstwo, praca i znoje dla miłości Boga".
W uniesieniu miłości powtarza Jezusowi swoje zapewnienie: "Krew za krew, miłość za miłość, życie za życie".
Wtedy zaczęła rozumieć wartość swojego powołania i ważność zadania, które miała podjąć i realizować. Zaznacza, że to nie sytuacja w ojczyźnie zmusza ją do tego kroku, ale miłość i gorliwość o chwałę Bożą, która każe jej ponad wszystkim umieścić to wezwanie Boże.
"Gdyby wszystkie klasztory stały otworem na moje przyjęcie, jeszcze bym to powinna obrać dla większej użyteczności".
Matka Franciszka Maryla od Ogrójca skończyła rekolekcje, radosna wieść dobiega na ul. Bednarską, że wraca do osieroconej gromadki. Radość i otucha wstąpiła w serca jej duchowych dzieci. Radowało się i niebo z tej ofiary pełnej miłości i uległości. Podziwiać można jej cnotę posłuszeństwa, dzięki której przezwyciężyła przywiązanie do Zgromadzenia Sercanek i swoją wrażliwą naturę, potrafiła pochylić głowę przed poleceniem, które kazało jej szukać nowych dróg, organizować Zgromadzenie, przewodniczyć innym, kiedy sama czuła się tak bardzo maleńka, tak bardzo nieudolna i tak bardzo potrzebująca opieki i przewodnictwa.
Widocznie taka ofiara była potrzebna jako mocny fundament pod budowę nowego gmachu życia zakonnego, jako życiodajna siła dla nowego szczepu serafickiego drzewa w ogrodzie Boskiego Oblubieńca. Pan Jezus, doświadczając w ten sposób swoją oblubienicę, oczyszczał jej serce i równocześnie kładł podwaliny tej nowej organizacji zakonnej. Pragnął więc, aby w duszy, która miała być Matką, nie było naturalnej skłonności do kierowania innymi, miłości własnej i pychy — ale pokora, posłuszeństwo i wyrzeczenie całkowite.
Miała ona tę gromadkę dusz złączyć w jedno, rozpalić miłością Bożą i przygotować do przyszłych prac apostolskich, wśród klasy rękodzielniczej, bardzo potrzebującej opieki i pokierowania w życiu i pracy.
Ze spokojem w duszy, po rekolekcjach zabrała się Matka Założycielka do pracy obmyślając urządzenie Zgromadzenia. Przysyłając o. Honoratowi swój notes z postanowieniami, tak pisze: "Posyłam Ojcu notesik z postanowieniami rekolekcyjnymi, żeby drogi Ojciec przejrzał i podkreślił mi, o co głównie trzeba się starać, może od siebie Ojciec mi poradzi jeszcze i napisze mi co, chociażby błogosławieństwo, kiedy nic innego... Bardzo się cieszę, Ojcze, że św. Stanisław będzie patronem, bardzo go kocham. On się będzie nami opiekował, a ponieważ on był jezuitą, więc i hasła tego przecudnego niech Ojciec drogi jeszcze stanowczo nie odrzuca, tylko czeka, aż ja zasłużę na zmianę. Formę szkaplerza zostawiam u p. Anieli, tylko żeby z Ojca habitu. Tymczasem w zajęciu się pracownicami pomagałaby mi p. Walentyna do połowy grudnia, dla niej też na 4 października dobrze byłoby zrobić szkaplerz, ale także z Ojca habitu, żebyśmy wszystkie miały od Ojca [...]. O. Prokop zgadza się i błogosławi co do mojej profesji".
Matka Maryla, przyjąwszy wolę Bożą, nie traci czasu na niepotrzebne żale, ale mężnym sercem zabiera się do czynu, pragnie dać dowód Panu Bogu swojej zgody i złożyć obietnicę wierności.
Obietnica wierności była to profesja tercjarska z dodaniem przyrzeczenia w słowach: "obiecuję zachowywać ubóstwo, posłuszeństwo i czystość oraz ustawy Zgromadzenia". Obietnica ta była składana na trzy lata, po niej dopiero można było złożyć śluby czasowe, które trzeba było ponawiać przez trzy lata aż do ślubów wieczystych.
Ojciec Honorat, znając dobrze trudności, w jakich pierwsze siostry służyły Bogu, nie chciał ich krępować od razu ślubami, a do przyrzeczenia polecił dodawać słowa: "dopóki zostawać będę w Zgromadzeniu", żeby w razie wystąpienia lub wydalenia każda z nich była zupełnie wolna. Czas obietnicy według myśli o. Honorata był okresem próby, jakby przedłużeniem nowicjatu, aby każda mogła się dobrze wypróbować przed ostateczną decyzją.
Koźmiński, upewniwszy się w końcu o stanowczej decyzji Matki Marii Franciszki Witkowskiej, zgodził się na złożenie obietnicy wierności i naznaczył dzień tej uroczystej chwili, która miała się odbyć w zakrystii kościoła Ojców Kapucynów w Zakroczymiu.
Matka Maryla ze spokojem i radością oczekiwała tej chwili, w której miała niejako publicznie oświadczyć tę swoją gotowość na służbę Bogu i zobowiązać się przyrzeczeniem do wypełniania rad ewangelicznych i ustaw, które pod kierunkiem o. Honorata miała opracować.
Trzeciego października wieczorem Matka M. Elżbieta Anna Stummer przesłała jej błogosławieństwo swoje na tę chwilę, o takiej treści:
"Bóg z Tobą, moje Dziecko Drogie. Na dzień jutrzejszy szczególnie cię błogosławię i na nowy stopień zbliżenia się do Serca Maryi i na nowy zapał w pracy nad duszami powierzonymi Ci, Bóg z Tobą".
Przed czwartą rano, 4 października 1889 roku Matka Maria Franciszka razem z Matką Różą Godecką znalazły się w kościele Ojców Kapucynów. Cicho, bez żadnych ceremonii zewnętrznych miała się odbyć ta uroczysta chwila. Dusza przyrzekała, a Jezus przyjmował przyrzeczenie.
Weszły do zakrystii i czekały na przybycie o. Feliksa, Leopolda Edwarda Sadowskiego, który miał przyjąć od nich obietnicę wierności, gdyż o. Honorat od żadnej siostry nie przyjmował profesji, aby mógł ze spokojem mówić w razie śledztwa, że on o niczym nie wie.
Na chwilę wszedł tam o. Honorat, obie jego duchowe córki skorzystały z okazji i poprosiły o błogosławieństwo. Ojciec nie chciał nic o tym słyszeć i począł się spiesznie wycofywać do chóru, wtedy Matka Róża Godecka nie dała za wygraną, przytrzymała o. Honorata za pelerynę, aż pobłogosławił. Uradowane uklękły przy o. Feliksie i na jego ręce złożyły swoją obietnicę wierności. Od tej chwili o. Honorat nazywał Matkę Franciszkę Witkowską i Matkę Różę Anielę Godecką bliźniaczkami, jakby chciał podkreślić, że jednego dnia narodziły się prawdziwie do życia zakonnego.
Dla Matki Franciszki była to chwila bardzo droga, gdyż okupiła ją serdecznymi łzami i całopalną ofiarą, była ona jeszcze ściślejszym złączeniem z jej Boskim Oblubieńcem, który tyle dni i miesięcy czekał z miłością na to jej jedno słowo "fiat".
za: K. Trela, Za wolność Kościoła. Sługa Boża Franciszka Maria Witkowska, Warszawa 2005.
za: K. Trela, Za wolność Kościoła. Sługa Boża Franciszka Maria Witkowska, Warszawa 2005.