VI. W ofiarnej pracy

Po powrocie do Warszawy, Matka Franciszka z całym zapałem swej gorącej duszy, zabrała się do pracy, na którą się ofiarowała Panu Bogu, nie szczędząc ani swoich sił, ani zdrowia. Pomoc Walentyny Kobylińskiej, na którą Matka liczyła, zawiodła, ponieważ wkrótce opuściła ona Zgromadzenie. Siostry otoczyła Matka troskliwą opieką i miłością macierzyńskiego serca. Była dla nich matką i mistrzynią, która kocha i wybacza.

Sama organizowała, sama przewodniczyła w ćwiczeniach i umartwieniach zakonnych, uczyła i upominała. Wszędzie, mimo słabego i bardzo nadszarpniętego zdrowia, była pierwsza i swoim przykładem pociągała inne. Nic nie mogło jej przeszkodzić w wypełnianiu poznanej woli Bożej, można by o niej powiedzieć słowami Dom Kolumba Marmiona, że "z żywiołową potęgą ognia rwała się do jej spełnienia, rozwijając wszystkie swoje siły, byle tylko ją wykonać".

Życie jej płynęło jak wartka rzeka, mająca dwa nurty: jeden wzburzony, drugi głębszy, spokojny. Pierwszy jest obrazem jej czynu i organizacji Zgromadzenia, drugi jej osobistego życia wewnętrznego. Te dwa nurty, stanowiące jej życie, tak są ze sobą zespolone, że stanowią jedno i trudno je od siebie oddzielić. Życie Matki Franciszki i życie Zgromadzenia mają jedną duszę i jedno serce.

Trzy lata od obietnicy wierności do ślubów wieczystych wypełniła praca nad organizowaniem życia zakonnego i kształtowaniem sióstr oraz układaniem ustaw. Zakładanie nowych domów, borykanie się z trudnościami materialnymi, bo fundament każdego z nich stanowiło franciszkańskie ubóstwo i wiara w Opatrzność Bożą, organizacja Schronienia dla Ubogich Szwaczek, aby pod jego osłoną mogło bardziej swobodnie rozwijać się zgromadzenie zakonne, wypełniały Matce Maryli pracowite dni.

Z tą wytężoną pracą umiała Matka Założycielka pogodzić pracę wewnętrzną i usilne dążenie do doskonałości; zachować pokój i skupienie, które tak bardzo ułatwiało jej obcowanie na każdą chwilę z Boskim Oblubieńcem. Te wszystkie czynności, jakie spełniała, ofiarowała Bogu, czego wyrazem są jej notatki, w których tak pisze: "Dobrze jest ofiarować Bogu wszystkie prace, cierpienia, przykrości, wszystkie myśli, słowa, uczynki, jako zadośćuczynienie za grzechy świata całego".

Swoją ofiarą i poświęceniem pragnęła ogarnąć wszystkich potrzebujących i zadośćczynić Bożej miłości, tak bardzo obrażanej. Wiedziała, że trzeba "nie biernie, lecz czynnie pracować dla Boga, z uczuciem, z weselem serca ofiarować Mu wszystko", bo radosnego dawcę miłuje Bóg, jak mówi Pismo święte.

Swoją pracę wewnętrzną rozwijała pod kierunkiem o. Honorata, z którym nie tylko odprawiała rekolekcje i prowadziła częstą korespondencję, ale któremu przy kratkach konfesjonału odkrywała całą swoją duszę.

Wprawdzie po kasacie klasztoru Ojców Kapucynów w Zakroczymiu, w czerwcu 1892 r. i przeniesieniu się o. Honorata do Nowego Miasta n. Pilicą łączność z nim została utrudniona, a na skutek śledztw i częstych rewizji w klasztorze osobisty kontakt musiał ustać na jakiś czas, to jednak listy były w dalszym ciągu tym łącznikiem między Matką i o. Honoratem. Ponadto spowiednikami jej w tym czasie byli: ks. Roman Rem- bieliński, profesor seminarium duchownego w Warszawie, ks. Ignacy Radzikowski, wikariusz w kościele Św. Krzyża oraz ks. Władysław Szczęśniak, profesor seminarium duchownego, późniejszy biskup sufragan warszawski.

Jak sądzić można z różnych wspomnień, listów i wypowiedzi, stosunki z duchowieństwem były dobre, pełne życzliwości i gotowości na niesienie pomocy, toteż Matka nie przeżyła tych bolesnych chwil, jakie musiały przeżywać Matki Założycielki innych ukrytych zgromadzeń, które spotykały się z niezrozumieniem ich życia.

W pracy nad sobą Matka Założycielka musiała zwalczać pewną nieśmiałość, zbytnią wrażliwość i uczuciowość oraz smutek. Nie były to wady zbyt rażące, ani utrudniające współżycie z siostrami, ale niemniej były one przeszkodą na drodze do doskonałości. Matka oddała się z całym zaufaniem kierownictwu o. Honorata i opiece Matki M. Elżbiety Anny Stummer, zawierzając zupełnie Panu Jezusowi.

W tej pracy była wytrwałą i nie lekceważyła nawet małych rzeczy, sumienie miała bardzo delikatne, widziała swoje błędy i usilnie dążyła do ich usunięcia. Nie zrażała się jednak swoją nędzą i ufnie szła naprzód, zawsze wpatrzona w boski wzór.

W swych notatkach zapisała: "karać sama siebie umartwieniem za przewinienia", a na innym miejscu: "Przykrości, której doznaję, gdy nie umiem taką być, jak wiem, że trzeba, ofiaruję Bogu i z tego wynika Mu równa, a może nawet większa chwała, niż gdyby mi się zawsze udawało, gdy się o co staram".

Matka M. Elżbieta Anna Stummer, znając dobrze to Boże Dziecko o wrażliwym sercu, które łatwo mogłoby je sprowadzić z prawdziwej drogi do Jezusa, taką dawała jej radę: "[...] pamiętaj nad zaparciem pracować i serce swoje całe zwrócić do Boskiego Oblubieńca, a bardzo unikać tych pieszczot, tych oznak ludzkich, pamiątek, podpisów, bo o tyle zawsze mniej miłości i pieszczot Bożych w duszy", a innym razem: "kochaj więcej Pana Jezusa, coraz mniej szukaj pieszczot ludzkich".

Matka Franciszka wierna była tym wskazówkom i starała się szukać pociechy u Pana Jezusa, a wszystkich kochać jednakową miłością w Bogu. Program tej pracy ujęła w krótkiej prośbie, w dniu swoich wieczystych ślubów w sposób następujący: "A dla mnie mój Jezu, proszę o cnotę milczenia, o ducha pokuty i modlitwy, o całkowite zaparcie się siebie".

Pan Jezus nie szczędził pociechy swej wiernej służebnicy, nieraz odczuwała wielką radość w duszy i szczęście wypływające ze współżycia z Bogiem i spokojnego sumienia, czego wyrazem są listy pisane w tym czasie do rodzonego brata Jakuba i do o. Honorata.

"Czy przyszło ci kiedy na myśl - pisała w 1891 r. do swego brata Jakuba - jak to miło mieć serce czyste, ani jednego grzechu i Boga mieć w sercu, co się może porównać ze szczęściem posiadania Boga. Kto ci Boga zastąpi, co to za rozkosz żyć tylko dla Boga", albo "Nie ma nic milszego pod słońcem, jak należeć do Pana Jezusa".

Serce jej nie mogło pomieścić tej radości, objawiało ją na zewnątrz w wypowiedziach i gorącej modlitwie, coraz bardziej rozpalając jej serce miłością, której życzył jej o. Honorat: "Niech Pan Jezus obróci na ciebie najłaskawsze Oblicze i niech wejrzeniem swoim zapali w sercu Twoim coraz gorętszą miłość ku Sobie".

Obok trudów związanych z tworzeniem tej nowej rodziny zakonnej, wyłoniły się nowe trudności ze strony jej rodzonego ojca. Nie mógł zrozumieć ukochanej córki, domagał się wytłumaczenia jej pobytu w Warszawie. Przeczuwał, że nie nauka ją tam zatrzymuje, ale coś, czego nie mógł odgadnąć. Zaczął się gniewać i odmówił przysyłania potrzebnych funduszów na utrzymanie. Ciągle wzywano ją do Starego Sioła i nie rozumiano jej odmowy. Matka Maryla tłumaczyła się pragnieniem ukończenia nauki i przygotowaniem się do egzaminów. Czy je zdała, tego dziś stwierdzić nie można, faktem jest, że poważnie o nich myślała i do nich w miarę możności się przygotowywała.

Dnia 22 lutego 1890 roku Matka M. Elżbieta taką przysłała jej wskazówkę: "Odpisz serdecznie, że się przygotowujesz do egzaminów, że jak tylko będziesz mogła to pojedziesz".

W związku ze ścisłym ukryciem swojego stanu i zadania Matka Maryla zmuszona była udawać się na każde wakacje do Starego Sioła i spędzać je wśród rodziny.

Zachował się list M. Elżbiety, pisany do Matki Maryli, który wiele mówi o wewnętrznym jej usposobieniu: "Niezmiernie się cieszę szczęściem Twoim, bo sama go zaznałam, co to za rozkosz.

Nie wątpię, że dziś z całym zapałem weźmiesz się do obowiązków swoich, bo też wielkie one i święte. Pamiętaj tylko, Drogie Dziecko, nie zrażać się i nie ustawać, pomimo trudności, jakie napotkasz.

To życie tak krótkie, czyż nie warto w nim pocierpieć, gdyż Cię Pan godną współcierpienia uznał, czyż raczej nie cieszyć się z tego należało. Czyż dusza kochająca Pana Jezusa nie zawstydzi się, nic w tym życiu nie pocierpiawszy. Mężnie więc i odważnie i ochotnie idź dziecko najdroższe drogą swoich obowiązków, a wszelkie pociechy i radości zostaw sobie do nieba. Zdaje mi się, że zacni twoi rodzice ucieszą się twoim szczęściem, bądź dla nich pełna miłości i wdzięczności, ucieszywszy się z Nimi, wzmocniwszy na zdrowiu, wracaj spiesznie do obowiązków swoich.

Często jestem sercem z wami i przy modlitwie polecam Was Bogu, staraj się koniecznie jaką zdatną pomoc sobie dobrać, to wielką byłoby dla ciebie ulgą.

Trzeba było Anieli prosić, żeby Ci jaką wystarała się, przez ten czas Twoich wakacji. W Wilnie sądzę, że na miejscu będąc, znajdziesz starszą, poleć to wszystko Panu Jezusowi i Maryi Wspomożycielce, a zobaczysz, że wszystko dobrze ci pójdzie, byłeś Ty nie ustawała".
W te dni pracy, utrudzenia i cierpienia wplatały się jasne smugi radości, jaka budziła się w sercu Matki na widok rozwijającego się dzieła i miłości, którą otaczały ją jej duchowe dzieci.

Dnia 6 kwietnia 1891 r. urządziły jej uroczyste imieniny i przygotowały upominki, aby okazać jej wdzięczność i miłość. Na tę uroczystość zebrały się nie tylko siostry życia wspólnego, ale i siostry zjednoczone, których była już duża gromadka.
Otoczyły Matkę kołem i usiadły po turecku na ziemi, gdyż krzesełek nie było w tym ubogim domu.

Ślicznie wyhaftowane antepedium do ołtarza radowało jej serce i zachęcało do dalszego starania o pozwolenie na urządzenie kapliczki.

Tak mijały dni, Matka Franciszka coraz lepiej dostrzegała interwencję Bożą w tym dziele i utrwalała się w swoim powołaniu. Jednakże, jak zawsze, nie ufała sobie, modliła się o wytrwanie i gorącą miłość ku Bogu, i innych prosiła o modlitwę w tej intencji.

"Nie mogę się wstrzymać, kiedy już piszę do Ojca, żeby się nie spytać - czy Ojciec za mnie się modli, gdy z Panem Jezusem jest tak ściśle połączony i czy zawsze wówczas modlić się będzie o to głównie, żebym Go kochała niezmiernie i wytrwała".

Kiedy złożyła śluby czasowe, trudno przypuszczać, bo notatki ani wspomnienia nic o tym nie mówią. Może to był rok 1890, a może 1891. Zapewne ceremonia ta odbyła się cicho, przy kratkach konfesjonału i znał ją tylko Bóg, spowiednik i Matka.

Dnia 27 marca 1891 r. w Wielki Czwartek Matka Maryla była obecną przy ślubach wieczystych Matki Róży Anieli Godeckiej, które odbyły się w pokoju M. Elżbiety Anny Stummer w Zakroczymiu, przy drzwiach zamkniętych.

Matka Róża Aniela Godecka ubrana była w habit zakonny, jak tego pragnęła i na co uzyskała pozwolenie o. Honorata, chciała bowiem wyryć głęboko w duszy tę chwilę, która była najważniejszą w jej życiu i życiu Zgromadzenia.

Matka Maryla patrzyła na nią z wielkim wzruszeniem, w duszy przyrzekała Panu Jezusowi wierność i wyrażała pragnienie związania się z Nim ślubami wieczystymi, a Matce Róży Godeckiej szepnęła: "ja też złożę we Wielki Czwartek, na przyszły rok". Potem prosiła o. Honorata o pozwolenie złożenia ślubów wieczystych w następnym roku, we Wielki Czwartek. Chciała w tym samym dniu oddać się Panu Jezusowi na ofiarę, w którym On w sposób bezkrwawy, po raz pierwszy ofiarował się Ojcu Niebieskiemu za grzeszną ludzkość.

Dla tej duszy, tak bardzo miłującej tajemnicę Eucharystii, dzień ten był dniem miłości i uwielbienia. Ojciec Honorat pobłogosławił tym jej pragnieniom, które się jednak nie spełniły. Z niezależnych od niej przyczyn, w roku 1892 ślubów wieczystych nie złożyła i musiała jeszcze cały rok czekać na ten uroczysty akt, coraz bardziej utrwalając się w powołaniu i w rodzaju obranego życia.

Wyłaniające się trudności przy urządzaniu życia zakonnego, nasunęły m. Małgorzacie Ludwice Moriconi i m. Róży Anieli Godeckiej myśl, aby wszystkie matki mogły przejść praktykę w nowicjacie sióstr felicjanek, które były im duchem najbliższe. Poparła je w tym m. Brunona Helena Pydynkowska, o. Honorat po rozważeniu tej sprawy zwrócił się do Matki M. Magdaleny Anieli Borowskiej z prośbą o przyjęcie każdej na dwa miesiące praktyki do ich nowicjatu.

Matka M. Magdalena Aniela Borowska zgodziła się na to, pozwoliła na wejście do nowicjatu i dopuściła do uczestniczenia we wszystkich ćwiczeniach nowicjackich. Mistrzynią nowicjatu sióstr felicjanek w Krakowie, na Smoleńsku była wtedy Matka M. Aniela Jeziorańska.

Pierwsza pojechała Małgorzata Ludwika Moriconi i spędziła tam wrzesień i październik 1891 roku. Następnie na listopad i grudzień przybyła Matka Róża Aniela Godecka.

W styczniu albo w lutym 1892 r. pojechała Matka Maryla.

Z chwilą, gdy się znalazła w domu na Smoleńsku, weszła w zupełnie inne życie. Siostra mistrzyni ubrała ją w welonik postulantki i pelerynkę, zaprowadziła do celi dla niej przeznaczonej. Zaczął się dla niej czas cichej modlitwy i zajęć nowicjackich.

Otaczające ją postulantki i nowicjuszki nic o niej nie wiedziały, była więc jako jedna z nich. Pracowała, bywała na lekcjach, uczestniczyła w ćwiczeniach zakonnych. Częste adoracje przed wystawionym Panem Jezusem w monstrancji napawały jej serce radością. Każdą wolną chwilę poświęcała na modlitwę i w głębokim skupieniu duszy obcowała z Panem Jezusem, Jemu zwierzając swoje troski i dzieło, do którego miała wkrótce powrócić. Była uspokojona, choć czasem w jej duszy budziło się pragnienie pozostania w tym zaciszu modlitwy. Powierzała je więc swemu Boskiemu Oblubieńcowi, pragnąc za wszelką cenę wypełnić Jego wezwanie.

Czuła się dobrze i z żalem myślała o chwili wyjazdu. Z siostrami zżyła się szybko i pozyskała ich serca.

Siostra M. Teresa Elżbieta Marcinkiewicz i m. Brunona Helena Pydynkowska długo pozostały w jej pamięci. Serdecznie je wspomina w prośbach przy wieczystych ślubach, wymieniając ich imiona i polecając je Bożemu Sercu.

Pobyt Matki Założycielki u sióstr felicjanek w Krakowie był dla rozwoju Zgromadzenia momentem ważnym i pożytecznym z tego względu, że mogła zobaczyć dobrze urządzony klasztor i zaczerpnąć u źródła serafickiego ducha franciszkańskiej Reguły, a wzorując się na nim organizować życie zakonne w swoim Zgromadzeniu i pogłębić życie wewnętrzne, które rozwinęła w swej duszy, żyjąc w większym skupieniu i ciszy domu zakonnego.

Z Krakowa powróciła Matka Założycielka pod koniec kwietnia, po świętach wielkanocnych i zaraz w pierwszych dniach maja rozpoczęła rekolekcje, prawdopodobnie w Zakroczymiu, chociaż to były ostatnie dni przed kasatą.

Dnia 8 maja 1892 r. tak zanotowała w swoim dzienniczku rekolekcyjnym:
"Umarła jestem, a życie moje ukryte jest z Chrystusem w Bogu". "Żyję już nie ja, żyje we mnie Chrystus". Pan Jezus był dla niej wszystkim, w pracy, cierpieniu i modlitwie.

Następnego dnia, 9 maja zdawała o. Honoratowi sprawozdanie z pobytu u sióstr felicjanek w Krakowie, mówiła mu z radością o tym zaciszu modlitwy, o swych obawach i pragnieniach, a może i o chęci wstąpienia do sióstr felicjanek, bo o. Honorat tak jej odpowiedział: "moje dziecko, moja duszo najmilsza, zrób umowę z Panem Jezusem, że przestaniesz myśleć o sobie, tylko cała oddasz się tej sprawie, powiedz Mu: "Panie Jezu, ja będę myśleć o Tobie, a Ty myśl o mnie, i o sobie już nic".

Tym razem Matka Franciszka nie targowała się z Panem Jezusem, wpatrzona w Jego Najświętsze Oblicze w Eucharystii poszła po wytyczonej drodze. Wierna zaleceniom o. Honorata, z całym zapałem miłości oddała się sprawom Zgromadzenia z zupełnym zapomnieniem o sobie. Żyła tylko dla innych, szerząc chwałę Bożą w duszach powierzonych jej pieczy.

Po przyjeździe z Krakowa Matka Franciszka już się więcej nie wahała co do obranej drogi, ale moment ślubów odkładała jeszcze, zapewne chciała się lepiej do tak ważnego aktu przygotować, a czując swoją nie- godność lękała się przyjąć tak wielki zaszczyt oblubienicy Chrystusowej i Matki Zgromadzenia. Być może, że i o. Honorat, znając dobrze Matkę Marylę, jej delikatne sumienie, graniczące ze skrupulatnością i wielką dokładnością w wypełnianiu powziętych zobowiązań oraz przeżytą walką duchową, radził jej jeszcze rok poczekać i wypróbować się ostatecznie. Może i kasata klasztoru w Zakroczymiu i częste rewizje w klasztorze ojców w Nowym Mieście n. Pilicą były tego przyczyną.

Czekała więc cierpliwie, z całą ufnością oddając się Bogu, już nie żyła dla siebie, ale dla Jezusa. Obojętne jej było, gdzie i jak długo będzie przebywać i co czynić będzie. Wiedziała, że zawsze będzie żyła dla Boga i zawsze jedynym jej zadaniem będzie miłość, która się przed niczym nie cofnie. Nie zwracała uwagi na nic, ani na ciasnotę w mieszkaniu, ani na wielkie ubóstwo i związane z nim umartwienie, ani na zdrowie i zmęczenie, które przypominało o rozwijającej się chorobie.

Nic dla siebie, wszystko dla Jezusa i dla sióstr. Często kubek mleka, jaki otrzymywała dla podtrzymania sił, oddawała siostrom, uważając się za najsilniejszą i najmniej potrzebującą.

W cichej modlitwie często oświadczała Panu Jezusowi gotowość na wszystko i swoją miłość, choć zawsze czuła, że Go za mało ukochała.

Rzeczywiście była umarła dla wszystkiego, co ziemskie, a żyła tylko dla nieba. Te słowa św. Pawła, zapisane w notatkach tak dobrze odzwierciedlają usposobienie jej serca i stan duszy.

za: K. Trela, Za wolność Kościoła. Sługa Boża Franciszka Maria Witkowska, Warszawa 2005.