XIII. Wykonało się

"Hostia pro Hostia" (Dyrektorium)

Wyjazd został postanowiony. Jest piękny, polski wrzesień, drzewa mienią się złotem i czerwienią, na polach snują się nitki babiego lata. S. Paula Aniela Pągowska zamówiła powóz, gdyż podróż koleją dla chorej Matki była już niemożliwa.

Matka z miłością pożegnała swe ukochane dzieci, błogosławiąc im i prosząc je o jedność ducha, bo wiedziała, że już ich więcej nie zobaczy. Krótkie, bolesne pożegnanie, potem powóz ruszył. Siostry pozostały w nieutulonym bólu, czuły to dobrze, że życie Matki dogasa.
Rozpoczęły na nowo gorące błagania, tym razem o cud. Tak bardzo pragnęły, aby Matka mogła nimi kierować i prowadzić ich dusze do zjednoczenia z Bogiem. W sercach ich budziła się obawa i lęk, widziały przecież chwiejność niektórych i na chwilę zamierała w ich duszach ufność. Zawierzyły jednak Bogu poszły wiernie wypełniać swoje obowiązki zakonne, zw zdwojoną gorliwością pilnowały obserwancji i realizowały wskazania Matki Założycielki, które były dla nich drogowskazem na wąskiej ścieżynie do nieba.

Siostra Honorata Ludwika Kolasińska roztoczyła pieczę nad nowicjatem, urabiając młode dusze i czuwała nad zachowaniem obserwancji zakonnej w domu macierzystym. Siostra Paula zajęła się sprawami całego Zgromadzenia, pełniąc w zastępstwie obowiązki przełożonej generalnej i kierując Schronieniem Ubogich Szwaczek. Siostra Leontyna Helena Gałecka kierowała pracownią krawiecką i roztaczała duchową opiekę nad siostrami zjednoczonymi.

Życie popłynęło jak dawniej w pracy i modlitwie, tylko serca sióstr przepełnione były smutkiem, a czasem lękiem i obawą. Matka Franciszka Maria z s. Salomeą i s. Paulą dojeżdżały do Otwocka. Duży sosnowy las otoczył je majestatem swojej ciszy i skupienia. Woźnica jechał powoli, aż tu nagle droga leśna się kończy, nie wie, gdzie jechać dalej. Nie znając drogi, zbłądził. Salomea posłyszawszy stukanie, poszła śpiesznie za jego głosem i znalazła ludzi rąbiących drzewo. Po krótkiej chwili, przy ich pomocy, powóz ruszył dalej po wskazanej drodze. Wieczorem zmęczone stanęły przed domem p. Mroza, gdzie Matka miała zamieszkać. Cisza i spokój, sosnowy las i ubogo, po franciszkańsku urządzony pokoik, miały być świadkami bolesnych dni konania Matki Franciszki.

Początkowo na tym nowym miejscu, wśród sosnowego lasu Matka poczuła się lepiej, zaczęła swobodniej oddychać, później jednak stan chorej z każdym dniem się pogarszał, nie pomagało już nic, ani leśne powietrze, ani żadne lekarstwo. Matka słabła i cierpiała bardzo. Kiedy przyjechała s. Serafia Rosolińska po błogosławieństwo na pracę w Libawie, wśród Łotyszów i Niemców, Matka nie mogła już z nią rozmawiać, żegnała ją tylko pełnym miłości spojrzeniem i błogosławiła na ten znojny trud. Była również w początkach października s. Teresa Filomena Herman-Iżycka i kilka innych sióstr. Czasem te odwiedziny były dla Matki prawdziwym promykiem radości i osłodą w cierpieniu, a czasem, niestety, przyczyną bólu, bo musiała do końca wypełnić się miara cierpienia i miara miłości.

Siostra Paula ograniczała te odwiedziny, jak mogła, ale były sprawy, które musiały być osobiście z Matką załatwione i niedopuszczanie sióstr w takich wypadkach wywołałoby rozgoryczenie i pogorszyłoby jeszcze bardziej stosunki w Zgromadzeniu.

Pan Jezus nie oszczędzał w niczym tej umiłowanej duszy. Ta, która tak bardzo umiłowała tajemnicę Eucharystii, pozbawiona była teraz wszelkiej pomocy duchowej. Odsunięta od swych duchowych córek, pozbawiona Komunii świętej i pomocy kapłańskiej, cierpiała bardzo.

Ksiądz w Otwocku był również chory na gruźlicę i nie mógł nieść chorej Matce duchowej pomocy, jak tego pragnęła. O! jakże wiele musiała cierpieć. Serce rwało się do Boga, usta cicho szeptały wersety z Psalmów: "Za Tobą tęskni ma dusza, Ciebie pożąda me ciało, jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody" (Ps 63 (62), 2), "Stęskniona dusza moja za Panem Bogiem żywym, kiedyż znów przyjdę i stanę przed Pana Obliczem" (Ps 42 (41), 3) a ciało niemocą złożone szukało ulgi.

Pozostawała w osamotnieniu i cierpieniu, stając się powoli prawdziwą ofiarą wynagradzającą. Krótkie zdanie: "hostia pro hostia" było obecnie rzeczywistością jej życia. Realizowała teraz swoje gorące pragnienie z pierwszych dni: "O Boże, niechże reszta życia mego będzie nieustanną miłości ofiarą" - we wszystkim i przez wszystko dążyła do jak najściślejszego zjednoczenia z Bogiem. Wiedziała, "że nigdy dosyć nie ukocha Jezusa, choćby tysiące serc miała i wszystkie Jemu oddała, niczym by to było w porównaniu z Jego nieskończoną, niezgłębioną i nieogarnioną miłością i ofiarą, i choćby wszystkie cierpienia przyjęła - nie dorównałyby one cierpieniom Jezusowym", dlatego mężnie trwała, z dnia na dzień, kropla po kropli składając swoją ofiarę miłości aż do końca. A kiedy ból targnął jej sercem, dusza pogrążała się w smutku, wpatrzona w Boskie Jezusowe Serce, którego obrazek miała przy sobie, prosiła: "O, wejrzyj na mnie, zlituj się nade mną, bom opuszczona i biedna. U lżyj w udrękach sercu memu, wyrwij mnie z utrapień moich" (Ps 25 (24), 16) i dopomóż mi wytrwać do końca.

Siostra Paula nie odstępowała ani na chwilę chorej Matki, starała się we wszystkim przynieść jej ulgę i złagodzić cierpienie. W pierwszych dniach października odwiozła s. Salomeę, a przywiozła do obsługi s. Teklę Agnieszkę Żak, która podobnie jak s. Salomea służyła Matce z miłością aż do końca i ona jedna była świadkiem jej błogosławionej śmierci.

Matka Franciszka Maria Witkowska z wdzięcznością przyjmowała wszystkie posługi i była wierna poleceniom s. Pauli oraz lekarza, bo nie chciała niczego pominąć, co uradowałoby Jezusowe Serce. Cierpliwa, spokojna, a nawet pogodna, cicho w ukryciu ofiarowała Bogu ten kielich goryczy.

Dnia 12 października stan się bardzo pogorszył, zdawało się, że zbliżyła się agonia. Temperatura się podniosła, oczy błyszczały, pierś unosiła się w krótkim oddechu. Poprosiła o księdza. Była sobota, dzień poświęcony Matce Bożej, spokojnie czekała na ostatnią chwilę, ale tym razem Pan Jezus kazał jej jeszcze trochę na siebie poczekać.

Przed południem przyszedł ksiądz, wyspowiadał ją, podał jej Pana Jezusa, udzielił ostatniego namaszczenia i odpustu zupełnego na godzinę śmierci. Matka Franciszka z wiarą i miłością przyjmowała tę wielką pociechę duchową, która była ostatnia w jej ziemskim życiu. W sercu mówiła: Panie Jezu, "jak jeleń spragniony dąży do źródeł wodnych, tak dusza moja tęskni za Tobą" (Ps 42 (41), 2).

Wspaniały dramat miłości Boga i duszy, jakim było życie Matki Franciszki od Ogrójca, dobiegał końca. Jak ziarenko kadzidła spłonęła Matka Franciszka w ogniu miłości Bożej, ku chwale Boga w Eucharystii ukrytego, całopalenie jej na ołtarzu miłości dokonało się, miara świętości została osiągnięta. Wierność w oddaniu dochowana, kielich goryczy wypity do dna. Pozostał do spełnienia już tylko ostatni akt miłości - śmierć.

Życie Matki Franciszki Marii było bohaterskim wypełnieniem woli Bożej z miłości. Było to dzieło długiej walki, ciągłego poświęcenia i wyrzeczenia, niezmordowanego wysiłku woli, nieustannej, a coraz gorętszej miłości, która niczego nie pragnie, nie żąda i nie szuka, jak tylko wyniszczenia się dla Boga.

Wszystko już dokonane - życie, cierpienie i śmierć, zaofiarowana na uwielbienie Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie, na uproszenie miłości ku Niemu na całym świecie, na wynagrodzenie zniewag Mu wyrządzonych, na ubłaganie wolności i podwyższenia Świętej Matki Kościoła.

Dusza oddana w miłości Bogu, ciało wyniszczone do reszty, teraz trzeba zerwać ostatnią nić, aby spełniała się prośba po tylekroć powtarzana:

"Duszy lat tyle, za Tobą stęsknionej,
Ukaż się w niebie już nie utajony".

I niebo całe i sam Bóg, patrząc z miłością na to całkowite oddanie swej wybranej służebnicy, jakby zdziwiony tak wielką jej szlachetnością zdaje się niecierpliwie wyczekuje owej ostatniej chwili, w której będzie mógł jej oddać, wszystko za wszystko, siebie, Boga, bez granic, bez liczby, bez miary.

Pod koniec października przyjechała do Otwocka p. Natalia Nitosławska, przełożona Zgromadzenia Sióstr Wspomożycielek Dusz Czyśćcowych, osoba wielkiej świątobliwości, którą Matka Franciszka bardzo kochała. 

Wieczorem tego dnia, Matka Maryla czuła się lepiej niż zwykle, była ożywiona i wesoła. Siostra Paula ucieszyła się tym, a korzystając z obecności p. Nitosławskiej, w sobotę, 26 października o świcie wyjechała do Warszawy, aby załatwić naglące sprawy i zrobić niezbędne zakupy dla chorej. Wychodząc z domu czuła się jakoś nieswojo, jakby słyszała głos: wróć, bo matka dziś umrze. To też z wielkim pośpiechem załatwiała wszystkie sprawy, pragnąc jak najprędzej wrócić do Otwocka.

Siostra Tekla po powrocie ze stacji kolejowej zajrzała do pokoju chorej Matki, która leżała spokojnie, a w oczach jej malowało się miłosne zdanie się na wolę Bożą. Poprosiła jeszcze o zwykły, ranny posiłek, a gdy s. Tekla weszła ponownie do pokoju, powiedziała, że się bardzo źle czuje. Była przekonana, że się to dziś stanie, ale nic więcej o tym s. Tekli nie wspomniała, mówiąc tylko o s. Pauli: "dlaczego ona pojechała", jakby chciała rzec, czy ona nie wiedziała, że ja już dziś odejdę. Zaniepokojona s. Tekla chciała jeszcze sprowadzić lekarza, ale Matka stanowczo zaprzeczyła i poprosiła o księdza.

Siostra Tekla pobiegła do kościoła, ksiądz jeszcze spał, więc błagała o pośpiech.

Była godzina 800, śliczny poranek październikowy, promienie wschodzącego słońca padały na łóżko chorej Matki Franciszki, która leżała bez ruchu, bez jęku i skargi, znosząc cierpienia ostatniej chwili.

Siostra Tekla wróciła i przy łóżku Matki oczekiwała przybycia kapłana. W tej skupionej ciszy przyszedł Jezus i zapukał do tej wybranej duszy, zanim ksiądz nadszedł, złączył ją ze sobą w wieczystej komunii miłości. Czekał właśnie na ten moment, kiedy pozostanie zupełnie sama, aby nikt nie zmącił pokoju i ciszy tej wielkiej chwili. Ten ostatni akt ofiarny dokonał się tak cicho i tak niespostrzeżenie, że s. Tekla nie umiała zdać sobie sprawy w jakim momencie się to stało.

Była godzina 10°°, kiedy przyszedł ksiądz z Panem Jezusem, Matka nie dawała już żadnego znaku życia. Udzielił jej tylko warunkowo absolucji, a p. Mróz właściciel willi, przyjął Pana Jezusa do serca.

Po chwili modlitwy kapłan ze wzruszeniem przemówił do osób przybyłych z sąsiedniej willi, że była to osoba bardzo świątobliwa i dawno na śmierć przygotowana, według określenia Matki Róży Anieli Godeckiej "zgasła jak lampka, wyniszczona dla miłości Boga, utajonego w Najświętszym Sakramencie".

O tej samej godzinie, w Wilnie s. Rufina, przechodząc przez pokój, zobaczyła przed sobą rozpromienioną blaskiem twarz Matki, która długo pozostawała jej w pamięci. W Warszawie s. Paula gorączkowo załatwiała interesy, była dziwnie niespokojna, wysłana po lekarstwo siostra ciągle myślała o Matce i była przekonana, że lekarstwo będzie już niepotrzebne, bo Matka nie żyje.

Przed godziną 12.00, kiedy siostry zebrały się na "Anioł Pański" w maleńkiej kapliczce, przyszła depesza z tą bolesną wiadomością: dziś, tj. 26 października 1895 roku o godzinie 10°°, Matka Franciszka zmarła.

Serce zadygotało z bólu, a z oczu popłynęły łzy sieroctwa. Rozpoczął się "Anioł Pański", po nim Litania do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych. Niepokalana Wspomożycielka nie odmówi pomocy, nie zawiedzie Założycielki, która w Jej opiekę oddała Zgromadzenie.

Odmawiając wezwanie i prośby, były pewne, że Matka Założycielka ogląda i wpatruje się w przecudne Oblicze Jezusa, wielbi Oblubieńca Niebieskiego, Baranka bez zmazy, chodząc za Nim, gdziekolwiek idzie i śpiewa Mu pieśń nową razem z Niepokalaną i Wszystkimi Świętymi w ojczyźnie niebieskiej.

Ból wiernych i gorliwych sióstr powiększyły jeszcze odstępstwa sióstr słabych, które spodziewając się, że wszystko pójdzie w rozsypkę, wystąpiły zaraz po śmierci Matki Franciszki Marii Witkowskiej. Siostra Paula zleciwszy starszym siostrom załatwienie spraw związanych z pogrzebem, wyjechała do Otwocka.

W niedzielę po południu przyjechało do Otwocka kilka sióstr z Warszawy. Przywiozły ze sobą białą suknię i welon oraz białą metalową trumnę.

Matka leżała martwa na łóżku, nakryta białym prześcieradłem, spokój i radość malowały się na tym obliczu, jakby wykutym z marmuru. Obok stał stolik, a na nim krzyż i dwie palące się świece.

Przez kilka dni z różnych stron zjeżdżały się do Otwocka siostry życia wspólnego i zjednoczone. Dzień i noc trwały na modlitwie, wpatrując się w twarz Matki, od której nie mogły oderwać oczu. Każda z nich zabierała coś dla siebie, ta kawałek ubrania, inna kawałek szkaplerza lub kwiat z trumny.

W przeciwieństwie do żałobnego nastroju w całym Zgromadzeniu, przy zwłokach Matki panował wielki pokój i dziwne wesele napełniało serce sióstr, które pobudzało je do dziękczynienia i uwielbienia Boga, a nie do smutku.

Powiadomiony o śmierci o. Honorat naznaczył na zastępczynię Matki s. Paulę, a za spokój duszy śp. Matki Franciszki Marii Witkowskiej odprawił gregoriankę.
W środę wieczorem wyruszył kondukt żałobny z Dworca Gdańskiego do górnego kościoła św. Krzyża.

We czwartek rano, 31 października przybyli księża rozpoczęli jutrznię żałobną. Biskup Kazimierz Ruszkiewicz celebrował Mszę św., pogrzebową, a przy bocznych ołtarzach odprawiali ciche Msze św. inni księża, którzy byli życzliwi zmarłej i Zgromadzeniu.

Na środku kościoła, na katafalku okrytym czerwonym suknem, stała biała, metalowa trumna, otoczona rzędem płonących świec i gromadką młodych, miłujących serc. Po skończonej Mszy św. ks. Ignacy Radzikowski w asyście kilku księży zaintonował: "In paradisum deducant te Angeli" (Niech cię Aniołowie zaprowadzą do nieba), bracia doloryści wzięli trumnę i kondukt ruszył na cmentarz na Powązkach w Warszawie. Za trumną szedł ukochany brat Jakub i siostra zmarłej, Oktawia, liczna gromadka sióstr, bracia doloryści oraz tłum wiernych.

Przy bramie cmentarnej kondukt pogrzebowy zatrzymał się na chwilę, bracia doloryści wzięli na swoje ramiona trumnę i odnieśli do grobu. Trumnę spuszczono do grobu, a ksiądz odmawiał antyfonę: "Jam jest zmartwychwstanie i życie..." Siostry stały nad grobem i cicho płakały, wierzyły jednak, że grób nie zamknął ducha ich Założycielki, który żył będzie. Ufały, że to ziarno rzucone do ziemi wyda obfity plon.

Grób nie zamknął przecież jej dzieła, które choć młode i słabe, przetrwa i rozwinie się mimo śmierci Założycielki i różnych przeciwności, jakie je spotykać będą, bo jest dziełem Bożym.

Nadzieja przeciw nadziei ożywiała ich zbolałe serca, ufały, że ofiara Matki Franciszki Marii Witkowskiej od Ogrójca, z takim zapałem miłości złożona, będzie tym mocnym fundamentem dla całej, duchowej rodziny Sióstr Imienia Jezus.

Bóg, który przyjął tę ofiarę, zabierając ją w kwiecie młodości i krasy, bo spodobała się Jego Sercu dusza jej, sprawi, że sprawdzą się słowa wyryte na grobie służebnicy Pańskiej.

"Życia świętego niewiele dni,
Owoce jego trwać będą na wieki".


za: K. Trela, Za wolność Kościoła. Sługa Boża Franciszka Maria Witkowska, Warszawa 2005.