Jest rok 1883, Maryla ma lat 17, a Pan Jezus coraz wyraźniej kołacze do jej serca przez okoliczności i wypadki życia. Do Wilna przyjeżdża biskup Karol Hryniewiecki.
Od roku 1863, tj. od powstania styczniowego, diecezja wileńska i warszawska nie posiadały własnego biskupa. Długie lata sieroctwa spowodowały na jego przyjazd do Wilna wielką manifestację narodową i religijną. Radość była ogólna, wiele osób przez długie lata nie mających możności przyjęcia sakramentu bierzmowania, zjeżdżało na tę uroczystość do Wilna z różnych stron kraju.
W domu Witkowskich rozpoczęto przygotowania, obie panienki: Marynia i Okcia miały udać się do Wilna, aby tam, pod kierunkiem ciotki, pani Zofii Kazimirskiej, przygotować się do przyjęcia sakramentu bierzmowania.
W te dni modlitwy i rozważań płynęło z duszy Maryni gorące wołanie: "Przyjdź Pocieszycielu, Słodki Gościu duszy, słodkie pokrzepienie, o światłości błoga napełnij serca".
Sama uroczystość bierzmowania odbyła się w kościele św. Jana w Wilnie, w dniu 24 czerwca 1883 roku, podczas oktawy Bożego Ciała.
Nad głową dziewczęcia, do głębi duszy przejętego ważnością chwili, pochylił się biskup Karol Hryniewiecki i namaszczając jej czoło krzyżmem świętym, wymówił pełną treści formułę sakramentalną: "Karolino, znaczę cię znakiem krzyża i umacniam cię krzyżmem zbawienia w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego".
Powstała umocniona Duchem Świętym, aby iść mężnie za Jezusem Ukrzyżowanym, który chciał ją koniecznie wprowadzić na nową drogę, nieznaną jej dotąd.
Wielkie wrażenie wywarł ingres biskupa i przyjęcie sakramentu bierzmowania na duszę młodej dziewczyny. W kilka lat później, w lipcu 1894 r., pod koniec swojego życia, spotkała Marynia biskupa Karola Hryniewieckiego w Szczawnicy w czasie kuracji. Po serdecznej rozmowie otrzymała nowe błogosławieństwo i fotografię z podpisem, widać to pierwsze zetknięcie w Wilnie pozostawiło w jej młodej duszy niezatarty ślad.
Przed przyjęciem bierzmowania spowiadała się Maryla Witkowska po raz pierwszy u ks. Wincentego Kluczyńskiego, profesora Seminarium Duchownego w Wilnie, późniejszego arcybiskupa mohylewskiego. I od tego momentu ks. Wincenty Kluczyński został stałym kierownikiem jej duszy. Po wielu latach, po śmierci Maryli, powiedział do jej siostry Oktawii, że była to dusza bardzo piękna i niezwykle świątobliwa, a za jej życia do ówczesnego księdza proboszcza powiedział: "Masz świętą w swojej parafii" - na co wówczas proboszcz odpowiedział: "Wiem o tym, Witkowska".
Po tej wielkiej i uroczystej chwili zaszła w jej życiu poważna zmiana, zadzierzgnął się nowy węzeł miłości między Bogiem a jej duszą. W kilka miesięcy później zmarła Aurelia Jeśmanówna. Bolesna strata ukochanej osoby, powierniczki serca, podzielającej z nią gorące pragnienia miłowania Boga i oddania się na Jego służbę, stała się punktem zwrotnym w życiu Maryni. Nastąpił nowy zryw tej młodej duszy dążącej ku szczytom.
Młoda, światowa, wesoła i dowcipna panienka spoważniała i zmieniła się pod każdym względem, zaniechała zabaw i rozrywek, często usuwała się od towarzystwa swych braci i ich kolegów na samotne miejsce, by tam rozmyślać o swoim Najukochańszym, jak nazywa w listach Pana Jezusa, i o śmierci, która odrywa od najbliższych sercu i z Nim łączy na wieki.
Duży wpływ na rozwój rozbudzonej pobożności w duszy Maryni wywierała druga jej ciotka, Stanisława Baranowicz, która należała do Zgromadzenia Córek Najczystszego Serca Najświętszej Maryi Panny (sercanek).
W tym czasie, tj. w roku 1884, na terenie Wilna, Matka Paula Małecka organizowała Zgromadzenie dla nauczycielek pod kierunkiem o. Honorata Koźmińskiego, kapucyna. Chociaż nie mieszkały jeszcze wspólnie, były jednak ściśle złączone osobą przełożonej i posłuszeństwem. Były to właśnie wyżej wspomniane sercanki. Zapewne Maryla często u nich bywała, odwiedzając swoją ciotkę, która korzystając z okazji pociągała jej serce do Boga i pomału łączyła ją ze Zgromadzeniem węzłem wzajemnego poznania i miłości.
Od tej chwili Marynia zaczęła się częściej spowiadać, czytać klasyczne i poważne dzieła religijne i korespondować z ciotką.
Ulubionym jej autorem w czasie pierwszej gorliwości był kardynał Eduard Henry Manning i św. Alfons Liguori. Czytała i wgłębiała się sercem i umysłem w wielkie sprawy Boże i zasady życia wewnętrznego. Lekturę jej stanowiły dzieła: O sprawach Ducha Świętego działającego w duszy człowieka, O ufności w Bogu, kard. E. H. Manninga i Droga uświątobliwienia dla oblubienicy Chrystusowej św. Alfonsa Liguori oraz inne podobne.
W tych latach był w Mińsku kapłan wielkiej świętości, gorliwy i pełen poświęcenia, ks. Aleksander Sipajłło. W okresie prześladowań ze strony rządu rosyjskiego ten niezwykle gorliwy kapłan i mądry apostoł pracował z nadzwyczajnym powodzeniem dla chwały Bożej w Ziemi Mińskiej. Nie zwracając uwagi na prześladowanie, spowiadał i chrzcił unitów, a nawet prawosławnych. Były to lata 1884-1886. Za te czyny, uznane przez władze rosyjskie za przestępstwa, został skazany na Syberię, ale śmierć wyzwoliła go z rąk prześladowców, bo w chwili aresztowania wydał ostatnie tchnienie. Umarł w Mińsku i tam na miejscowym cmentarzu został pochowany.
Otóż ten świątobliwy kapłan był wtedy spowiednikiem Maryli, czasem spowiadała się także u ks. Antoniego Małeckiego, wikariusza w Mińsku. Gorliwość, zaparcie się, nieustraszona odwaga i wielka pobożność ks. Aleksandra Sipajłły rozbudzały w duszy dziewczęcia gorącą miłość i zachęcały do ofiar dla Boga.
Głównym jednak kierownikiem tej duszy był w dalszym ciągu ks. Wincenty Kluczyński, który dostrzegł w niej łaskę powołania i pragnął dopomóc Maryli do wejścia na drogę służby Bożej.
Maryla słyszała wyraźny głos: "Pójdź za mną", wiedziała, że musi mu być w jakiś sposób wierna, toteż nie traciła czasu, ale z iście Franciszkowym zapałem zabrała się do pracy, by mu odpowiedzieć swoją wiernością. Mogła już wtedy powiedzieć to, co często w późniejszym życiu powtarzała, że "żarliwość domu Bożego pożerała mnie". Często więc wyrywała się do Wilna lub Mińska, aby zaspokoić potrzeby swojej duszy i szukać światłej rady i pomocy u świątobliwej ciotki, wyspowiadać się i przystępować częściej do Komunii świętej. W Wilnie z całą swobodą mogła oddawać się modlitwie, rozważaniu i adoracjom Najświętszego Sakramentu. Dusza jej spragniona miłości chciwie piła z przeobfitych źródeł Zbawicielowych i żyła w promieniach łaski.
W rodzinie powstało wielkie niezadowolenie z powodu zmiany zaszłej w jej duszy. Została teraz osamotniona i niezrozumiana, ciągłe wymówki ojca, smutne spojrzenie matki i uśmiech braci ranił do głębi jej czułe serce. Ojciec nie mógł się z tym pogodzić. Pobożność córki nie trafiała do jego przekonania i choć był człowiekiem religijnym, nie mógł i nie chciał zrozumieć powołania ukochanego swego dziecka. Kochać Boga, modlić się - tak, ale aby się wszystkiego wyrzec, całkowicie się Bogu oddać i to jeszcze w jakiejś nieznanej formie życia zakonnego, to już było za wiele dla biednego serca ojcowskiego, aby się mógł na to zgodzić i pobłogosławić swojej ulubienicy. Stanowczo się sprzeciwił, bo czego innego się spodziewał po zdolnej i pełnej wdzięku Maryni, więc, gdzie tylko mógł, stawiał swemu dziecku przeszkody na drodze do realizacji upragnionego celu. Nie pozwalał na wyjazdy do Mińska czy do Wilna, nie dawał koni, nie chciał ponosić kosztów.
Matka, choć nie zgadzała się z tym, co córka zamierzała uczynić, była jednak dla niej jedyną podporą i osłoną przed ojcem.
Zaczęły się dla Maryni ciężkie dni bólu i walki z własnym sercem, które tak bardzo kochało rodziców. Nie zrażała się niczym, odważnie kroczyła naprzód, zachęcana w głębi duszy przez swego Niebieskiego Oblubieńca, dodającego jej odwagi słowami: "Nie bój się, bom cię odkupił i nazwałem cię imieniem twoim, mojaś ty. Gdy pójdziesz przez wody, ja z tobą będę, a rzeki cię nie okryją; gdy będziesz chodziła w ogniu, nie sparzysz się i płomień nie będzie gorzał na tobie — bo ja jestem Pan Bóg twój" (Iz 43, 1-3).
Bez lęku szła naprzód i jak każda dusza rozgrzana choć cokolwiek płomieniem miłości uważała za drobiazg wszystko, co dla Boga czyniła. Taki jest bowiem naturalny skutek prawdziwej miłości. Bo czyż prawdziwie miłujący może czuć się szczęśliwy, jeśli nie oddał samego życia swego dla swej miłości? Rzecz to oczywista, że im więcej dusza miłuje Boga, tym lepiej poznaje, co winna dla Niego czynić, a miłość nigdy nie mówi dosyć. Tak i Maryla ciągle uważała, że to, co czyni dla Boga, czyni za mało. Wyrzekłszy się zatem zabaw i rozrywek właściwych jej młodemu wiekowi, zabrała się energicznie do apostolstwa. Zbierała dzieci wiejskie i uczyła je katechizmu, a że wśród tych dzieci były także i prawosławne, pop miejscowy zagroził ojcu doniesieniem do władz rządowych, co wywołało w domu burzę i niepokój. Rodzice chcieli przeszkodzić tym pobożnym dążeniom córki. Wszystkie ich usiłowania i zabiegi rozbijały się o nieugiętą wolę ukochanego dziecka, gdyż serce młodej dziewicy oddane było całkowicie Bogu, a rzeczy ziemskie nie miały już dla niej żadnego uroku. "Wody mnogie nie mogły ugasić tej miłości, bo miłość ta była mocna jak śmierć". Zapalona ogniem Bożej miłości szukała szczęścia tylko w modlitwie, czytaniu książek religijnych i umartwieniach. Pozostawiona jednak samej sobie w tej pierwszej gorliwości, jak to zwykle u osób początkujących bywa, nadużywała umartwień, toteż przedwcześnie zrujnowała swój delikatny organizm. W swoim młodzieńczym zapale, rozgrzana miłością zapomniała o sobie i nie zastanawiała się nad skutkami swego postępowania, mając przed oczyma Jezusa, który był jej orzeźwieniem w smutku, światłem w zwątpieniu, osłoną i opieką w niesprawiedliwościach, cierpliwością w utrapieniu i wzywał ją coraz silniej: "Wstań, wynijdź rychło! Z Libanu pójdź, oblubienico moja! Bo już zima minęła, deszcz przeszedł i ustał, głos synogarlicy słyszan jest w ziemi naszej" (Pnp 4, 8).
za: K. Trela, Za wolność Kościoła. Sługa Boża Franciszka Maria Witkowska, Warszawa 2005.
za: K. Trela, Za wolność Kościoła. Sługa Boża Franciszka Maria Witkowska, Warszawa 2005.